Książka Colsona Whiteheada mogłaby istnieć wyłącznie
jako amerykańska lekcja historii, która ma na celu wgląd do ciemniejszych kart
przeszłości. „Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki” to jednak coś więcej. Rzuca
światło na dawne wydarzenia, ale przede wszystkim odzwierciedla ówczesne
społeczeństwo i jego postawy moralne, etyczne i światopoglądowe. Porusza
problem, który nie jest nam obcy – rasizm i wyobcowanie. Ukazuje przerażający,
bezpośredni portret przemocy. Jednak nie jest to serce książki, są nim ludzie.
To opowieść o Corze, która mieszka na południowej plantacji należącej do
rodziny Randallów, w latach 20. XIX wieku. Kiedy Cezar, niewolnik z Wirginii,
opowiada jej o podziemnej kolei, oboje decydują się zaryzykować ucieczkę.
Powieść łączy różne gatunki: historię, przygodę oraz
wątki wykreowane przez wyobraźnię autora. Nigdy bowiem nie istniały pociągi
kursujące pod ziemią, mające swoje stacje w różnych stanach Ameryki. Kolej
podziemna była umownym szlakiem ucieczki służącym zbiegłym niewolnikom. Była to
sieć dróg i ludzi gotowych nieść im pomoc. Niemniej jednak ciekawym zabiegiem
jest odejście od samej metafory kolei i powołanie do życia inżynierów i ich
tajną sieć torów i tuneli. Pierwszym przystankiem Cory i Cezara jest Karolina
Południowa, w mieście, które początkowo wydaje się przystanią. Dodatkowo w
pogoń za nimi zostaje wysłany łowca niewolników.